Aktualna sytuacja epidemiologiczna skłania mnie, do przeróżnych refleksji
i za to, co tu kryć, jestem naszemu nowemu znajomemu – wirusowi – bardzo
wdzięczna.
Czuję, że stanie się dla nas nie tylko nośnikiem choroby i
śmierci. Przynieść też może dobre zmiany w różnych dziedzinach życia: ekonomii,
edukacji, w życiu społecznym. To oczywiście potencjał. Możemy go wykorzystać,
rozpakować to DNA zmiany, albo wypluć i żyć jak dawniej. A jak będzie – zobaczymy.
Mimo to podążę za tym nowym daimonionem, dam się skusić na kilka refleksji.
Tymczasem o
sztuce.
Sztuka czy papier
toaletowy?
Ostatnio miałam okazję prowadzić
rozmowę ze znajomym na facebooku na temat wynagrodzeń w kulturze. Jego
argumenty przeciwko podwyżkom krążyły wokół – można powiedzieć – słabej
wydajności: po co dopłacać do tych, którzy kierują swoje dzieła do, najwyżej,
20% społeczeństwa? Mogą tego nie robić, przeżyjemy, komu to potrzebne? Te
pseudoracjonalne i niby ekonomiczne względy przekonują wiele osób. Nawet ci,
którzy korzystają z kultury i cenią ją sobie, na takie dictum milkną. W sumie… w dniach takich jakie właśnie przeżywamy
może najważniejszy okazuje się papier toaletowy i makaron, a nie jakieś tam fanaberie
na scenie i bicie piany?
Bo czym w zasadzie jest to, co
oferujemy dla tych niby 20% społeczeństwa? Kultura to zbiór bardzo różnych
zjawisk i działań, przedsięwzięć przyjemnościowych, ambitnych, trudnych,
hermetycznych, ludycznych. Pozwolę sobie dziś na próbę definicji opartą na
jednym czynniku – na wyobraźni. Ona wydaje mi się wartością wspólną, światowym,
ogólnoludzkim dobrem, które znajduje wyraz w sztuce i za nią naprawdę warto płacić. Zaraz spróbuję
do tego czytelników przekonać.
Wyobraźnia jest blisko pojęcia
kreatywności. Nie mam tu narzędzi, by dokładnie wyznaczyć granice. W moim
poczuciu, kreatywność to praxis
imaginacji, to jej zastosowanie w różnych obszarach. Mam jednak wrażenie, że
nie każdy kto dysponuje bujną wyobraźnią jest kreatywny, w tym sensie w jakim
dziś się o tym mówi, w sensie radzenia sobie twórczo z zadaniami w pracy,
życiu, związkach. Są też ludzie kreatywni, ale wcale nie tak bardzo pełni owej
wymagającej chyba jeszcze kognitywistycznej, czy neuro- definicji, wyobraźni.
Na nasz użytek wystarczy. Chodzi o to, że kreatywności można się nauczyć. To
pewne metody podchodzenia do problemów, dywersyfikacja rozwiązań. Zastosowanie
metod kreatywnych oczywiście pobudza wyobraźnię w pewnym zakresie, który jest
potrzebny do twórczej praktyki. Ale ja chciałam o wyobraźni i sztuce. Z dala od
myślenia praktycznego w dosłownym sensie.
Przewidziana przyszłość
W lutym 2020 miałam przyjemność
uczestniczyć w Konferencji Naukowej „Transhumanizm. Idee, Strategie,
Wątpliwości”. Nasze obrady otworzyła prof. Grażyna Gajewska z UAM swoim
świetnym wykładem „Myśląc fantastyką: przez science fiction do posthumanizmu”.
Skutecznie dowiodła, że SF można z powodzeniem uznać za metodologię myślenia o
rzeczywistości równorzędną z metodą naukową. Kto z nas, czytając Dicka albo
Lema nie przecierał oczu ze zdumienia, mając poczucie, że oto dziś materializuje
się literacka fikcja? SF daje nam więc możliwość bezpośredniego doświadczenia tego,
czym jest wyobraźnia dla naszego życia. Sztuka, jako przejaw wyobraźni i
zarazem forma (formy) komunikowania tego, co w wyobraźni się rodzi – może nam
służyć za nauczycielkę życia. Nie wprost, nie łopatologicznie, ale na poziomie
głębokim, intuicyjnym. Przeczuwając prawdę o świecie, wyobraźnia tworzy
możliwe realizacje tej prawdy, modele i pozwala nam kontemplować je, zadając
pytania, które są zanurzone przecież w naszym tu i teraz, wynikłe z minionego,
a wybiegające daleko w przyszłość.
Wspomniana przeze mnie prof. Gajewska
wypowiedziała na konferencji zdanie, które mocno mnie poruszyło i zapadło w
pamięć: kryzys klimatyczny jest w istocie kryzysem wyobraźni! Dlaczego? Od XIX
wieku literatura głównego nurtu zawęziła swój horyzont czasowy, interesując się
jedynie skończonym interwałem życia bohatera lub ewentualnie rodziny – w
przypadku sagi. W czasie, gdy zaczęliśmy na całego i bezwzględnie eksploatować
ziemię, budować totalną cywilizację ludzkiej mocy, straciliśmy szerszy ogląd
rzeczywistości, szerszą perspektywę. Staliśmy się do bólu nudni w kopiowaniu
rzeczywistości i kręceniu się wokół siebie samych. I mamy efekty naszej
krótkowzroczności.
Krytyka tego modelu twórczości
skoncentrowanej na tu i teraz i mimetyzmie jest zarazem wołaniem o prawdziwą i
wolną wyobraźnię. Miejscem jej realizacji, wcielenia, ma być właśnie SF,
budująca fantastyczne światy przyszłości pozwalające nam, czytelnikom,
przekroczyć ograniczenia własnej wyobraźni i pomyśleć świat inaczej, w sposób
nie-codzienny. To bezcenne. Można powiedzieć, że w tym sensie sztuka jest
lustrzanym odbiciem nauki, w przypadku SF badań historycznych, w których
również wyobraźnia gra niebagatelną rolę, wypełniając puste miejsca pomiędzy opowieścią
źródeł.
Wyobraźnia pozwala nam więc
przekroczyć ograniczenia swojego punktu widzenia, swojego czasu i miejsca, zobaczyć
i rozważyć nieskończoną ilość możliwości, w pewnym sensie doświadczyć ich,
przeżyć te różne alternatywne życia i dzięki temu nabrać nowej perspektywy na zadania,
z którymi mierzymy się na co dzień. To oczywiście bardzo optymistyczna
poznawczo wizja, ale – powróćmy do naszego zdziwienia profetycznymi obrazami w
literaturze SF – prawdopodobna.
Jaki ma to związek z dzisiejszą pandemią?
W poszukiwaniu utopii
Nie będę tu analizowała stanu
przygotowania państwa na atak choroby. Nie jestem w tej materii kompetentna,
wierzę, że każdy w tej sytuacji daje z siebie wszystko. Proponuję popatrzeć na
nasze czasy, początek XXI wieku, nieco szerzej, jako na zespół zjawisk, w
ramach których pojawił się także ów nieszczęsny wirus.
Od pewnego czasu, przede wszystkim z powodu
katastrofy klimatycznej, nastroje mamy – co tu kryć – raczej minorowe. Wieszczy
się koniec epoki człowieka, przywołuje jedynie dystopijne wizje przyszłości. Wystarczy
pooglądać popularne seriale na Netflixie, żeby nie mieć wątpliwości, że świat
zmierza ku upadkowi. Filmy katastroficzne cieszyły się zresztą nie od dziś
popularnością. Kultura masowa często stanowi dobry miernik społecznej
podświadomości i zbiorowego samopoczucia. W ostatnim czasie dystopijność w
parze z depresją klimatyczną stała się dla ludzkości drogą bez wyjścia.
Widząc to, zdiagnozowano uwiąd wyobraźni i zaczęto domagać się, wołać o utopie!
Problem owego skrajnego pesymizmu rozpoznano m.in. podczas debaty „Historie
jutra”, która odbyła się w Muzeum Polin na 60. lecie Wydawnictwa ZNAK[1]. Ogłoszono też konkurs
„Projekt Utopia”[2],
w którym na autorów pozytywnych wizji przyszłości czekały niemałe pieniądze. To
desperackie poszukiwanie innego niż dystopijny scenariusza to objaw dojmującego
lęku. Można powiedzieć, że w obliczu faktycznych zagrożeń, zamiast kontemplować
przywołane przez wyobraźnię obrazy i badać stan rzeczy za pomocą tych
wrażliwych narzędzi, by szukać rozwiązań, marzyliśmy o ucieczce do raju, choć –
jak historia utopii mówi – ten raj z pewnością także stałby się dla nas
piekłem[3]. Może więc obsesja dystopii
nie jest znakiem uwiądu wyobraźni, a jej wołaniem o naszą uwagę, dobijaniem się
do naszych oświeceniowych, racjonalnych umysłów, do przyjętych wygodnych,
konsumpcyjnych pozycji. Może powinniśmy potraktować ją poważnie i zgodzić się,
że – o ile nic się nie zmieni – dystopia stanie się faktem. My wybraliśmy
jednak gonitwę za rajem po to, by faktycznie nie musieć niczego zmieniać.
Dla sytuacji, z którą mamy do
czynienia obecnie były i przesłanki całkiem racjonalne. Konferencja o globalnych
zagrożeniach, która odbyła się kilka lat temu, określiła jednoznacznie, że największym
niebezpieczeństwem dla populacji jest właśnie zagrożenie biologiczne. Ale to
było zagrożenie odległe, potencjalne, zarysowane na horyzoncie odleglejszym
nawet – jak się zdawało – niż klimatyczny collapse
(choć przecież z nim powiązane). A tymczasem…
Nie twierdzę, że artyści to prorocy
wieszczący objawioną, jedyną prawdę. Bynajmniej. Uważność jednak na to, co się
wyłania z tej delikatnej i wrażliwej tkanki wyobraźni powino stanowić dla
odbiorców ważny i poważny grunt do racjonalnego namysłu. Sztuka to inna droga
poznania, równie ważna, równie cenna, co nauka, choć tak trudno mierzalna. Kiedy
rzeczywistość zmienia się tak szybko, sztuka – dzięki wyobraźni – bada ją i
opowiada nam o niej najbardziej ludzkim z języków.
Nie chcę powiedzieć, że każdy
artysta, w absolutnie wszystkich swoich wypowiedziach, realizuje tę poznawczą
misję. Na pewno nie. Podobnie jak nie zawsze w laboratorium powstają przełomowe
wynalazki. Jednak laboratoria powinny istnieć, badacze – robić swoje
najuczciwiej, jak potrafią. Nie mamy chyba co do tego wątpliwości. Dziś artyści
próbują, na szybko, zewrzeć szyki, i przetrwać w nowej rzeczywistości
zamkniętych kin, teatrów, odwołanych imprez. Niektórzy piszą nam na facebooku
jednoznacznie – jak nie pracują, niech nie jedzą! Owszem, można bez tego
kawałka świata przetrwać, mając za to upragniony papier toaletowy i makaron.
Kiedy jednak bitewny pył opadnie, może nam czegoś zabraknąć. Być może nie będziemy
wiedzieli czego. Coś było, a już nie ma. Lekki smutek, nostalgia szybko jedna
ulotnią się w niebyt. To oczywiście czarny scenariusz. Wierzę, że przetrwamy –
mamy przecież wyjątkową broń – wyobraźnię – delikatny wehikuł tak jednak
odporny na niejedno zagrożenie, zaprawiony w bojach z codziennością.
Komentarze
Prześlij komentarz