Słowem
koniec. Koniec małej stabilizacji odzyskanej po delikatnym wahnięciu kryzysu
20008, stabilizacji obejmującej pierwszy i drugi świat, koniec systemu naczyń
połączonych, który stworzyliśmy w globalnej wiosce. Dziś, jako jej tubylcy,
wszyscy jesteśmy bezradni wobec maleńkiego i niewidocznego wirusa. Runęła więc
misterna konstrukcja. Długo będziemy się z tej ruiny podnosić. Żywię głęboką
nadzieję, że nie odbudujemy świata na obraz i podobieństwo tego, który właśnie
utraciliśmy, raju, na miarę naszych ludzkich możliwości. Wierzę, że spróbujemy
to zrobić inaczej.
Wirus doda ci skrzydeł
Na początku pandemii doświadczałam dziwnej dysocjacji. Mój
mózg chyba nie był w stanie przemielić wszystkich danych, zacinał się, iskrzył.
Słowa, które widziałam w informacjach, w gazetach, w reklamach w przestrzeni
miasta, zamieniały się w inne, zupełnie, jakby świat miał mi coś do
przekazania, jakby skrywał w tych wszystkich obecnych słowach, podprogowy
przekaz. Przekręcałam więc wyrazy, widziałam jedno, czytałam drugie. Łapałam
się na tym i obserwowałam dziwne, neuro psychologiczne zjawisko. Podobnie więc
przeczytałam popularne hasło, gdzieś na mieście: „Wirus doda ci skrzydeł”.
Śmiech we mnie wezbrał. – To prawda – pomyślałam w duchu – wirus doda ci
skrzydeł pod warunkiem, że jesteś biedakiem.
Takie było właśnie moje doświadczenie pierwszych dni – fala euforii
i nadziei. Zupełnie, jakby rozgorzała moja rewolucja. Nareszcie świat ma okazję
się zmienić. Wróć – to my mamy okazję zmienić ten świat!
Nagle wszystko staje się możliwe.
Pomyślałam wówczas, że w tych dniach istnieją faktycznie
tylko dwie grupy ludzi, cała reszta jest niewidzialna, zajęta ratowaniem swoich
tonących statków. Istnieją więc biedacy, całe masy pariasów dotychczasowego
świata i grupa z najbardziej zasobnym portfelem, własnym bunkrem wyposażonym na
cały wiek i rakietą na Marsa, czyli Elon Musk i kilku kumpli (czy jest w tym
gronie kobieta, tego nie wiem, co wydaje się samo w sobie znaczące). Pierwsza
grupa jest niezwykle liczna, to potężne, falujące, rozedrgane morze, drugą
można by policzyć na palcach jednej ręki.
Nowa rozgrywka
I gramy dalej, a
zadanie jest następujące – wymyślić świat od nowa. Drużyna Muska (traktuję tu
jego osobę, jako figurę, całkiem jak gońca w szachach) i prekariat –
niespokojny i niejednolity. Są tu alkoholicy i artyści, biedni rolnicy z
różnych stron świata i pracownicy naukowi z krajów drugiego świata, starsi
ludzie z miast i wsi, na co dzień niewidoczni i wyśmiewani w swoim codziennym
uporze. Są tu ludzie o różnych kolorach skóry, mówiące różnymi językami,
pochodzący ze wszystkich kontynentów. Potęga. Dziś wirus występuje w naszym
imieniu. Atakując cele brytów, sportowców, a w końcu także polityków, staje się
symbolem równości przenosząc zarazem naszą wyobraźnie w stronę dobrze znanych w
kulturze obrazów równości stanów wobec śmierci w średniowiecznym społeczeństwie,
czy barokowego Dance Macabre. Pan,
król i chłop tak samo podlegli prawom śmierci, nagle tacy sami, tworzą
szaleńczą wspólnotę śmiertelnego tańca.
Czy naprawdę
trzeba było aż tego? Czy nie moglibyśmy tańczyć razem w milszych i bardziej
napawających nadzieją okolicznościach? Najwyraźniej nie było to możliwe.
Społeczeństwo stanowe, które znamy z książek o średniowiecznej Europie, trwało
i miało się dobrze. Drobne zawirowania zmuszały do minimalnych przegrupowań, dość
zachowawczej krytyki. Istota jednak, pewna wewnętrzna organizacja tego
społecznego i cywilizacyjnego konceptu pozostawała jednak niezmienna.
Najwyraźniej w tym obszarze nasza potężna i nieograniczona niczym wyobraźnia
doznaje impasu. Zawodzą kreatywność, otwarte umysły nagle, wobec tej materii
stają się ciasne i miałkie.
Dziś, po
upływie kolejnego tygodnia pandemii, moja euforia, nadzieja, coraz bardziej
podszyte są lękiem. Bynajmniej nie chodzi o zdrowie. Albo nie tylko. Obawiam
się, że nie damy rady, że pokonamy wirusa zmiany, by móc wrócić na swoje
utarte, bezpieczne ścieżki.
Ćwiczenia przez
katastrofą
Pisałam wcześniej (artykuł „Wirus
zmiany”) o roli wyobraźni w prognozowaniu i, co za tym idzie, w adaptacji do
tego, co się ludzkości przydarza i jeszcze przydarzyć może. To wyobraźnia jest
nam właśnie niezbędna do tego, żeby dokonać koniecznej redefinicji stosunków
społecznych w skali krajów a także globalnie. Jestem przekonana, że
mobilizująca nas teraz epidemia to zaledwie ćwiczenia przed nadchodzącą
klimatyczną katastrofą, czyli nieodwracalnym procesem, który uruchomiony,
zmiecie nas skutecznie z powierzchni ziemi.
To nie są
dwie różne sprawy, dwa różne doświadczenia. Podobnie jak bliskie są sobie społeczne
nierówności i klimatyczny kryzys. Od dawna wiadomo, że to elementy tego samego
cywilizacyjnego procesu. Nie chodzi więc o to, żeby teraz, w przypływie bożej,
czy innej, bojaźni pochylić się nad biedakiem i dokarmić resztkami z pańskiego
stołu, ale żeby zrobić coś nowego i w efekcie siąść do tego stołu razem.
Do
dyspozycji w grze mamy też supermoce. Oprócz tych oczywistych, które posiada
drużyna Muska, czyli środków produkcji dziś zdewaluowanych, iluzorycznych,
śmiesznych, w zasobach znajdziemy min. kreatywność, która rodzi się z braku czy
niezwykłe strategie przetrwania z niczym, a wszystkie sprawdzone i
przetestowane na ludziach w różnych warunkach klimatycznych i kulturowych. Mamy
więc zasoby ludzkie, która – mam nadzieję – już nie tak łatwo poddadzą się
narzuconej logice – damy wam wędkę, bo jak damy rybę, to będziecie chcieli
jeszcze jedną a nam teraz jest trudno (przypomnijcie sobie tonący dziś na
swoich kruchych okrętach, czy nie zabrzmiały kiedyś i w waszych ustach podobne
słowa?).
Nie chcemy waszych ryb ani wędek. Chcemy, co najwyżej, wybrać
się na te ryby z wami, zmajstrować wędkę z kija, łowić razem, a potem razem
jeść. Czy to dużo?
Globalne warsztaty
Nie
sądziłam, że przyjdzie czas, kiedy zacznę pisać tego typu rewolucyjne odezwy.
Byliśmy tak długo cicho, zastraszeni, że odbierze nam się to, co nam
przydzielono jako wystarczające minimum dla takich jak my. Brakowało energii,
bo trudne warunki i konieczność podejmowania codziennej walki o przetrwania
odbiera siły. W niektórych krajach Afryki epidemie, głód i trudne warunki nie
dawały przestrzeni do snucia marzeń. Teraz w pewnym sensie może być jeszcze
trudniej, ale chyba nie mamy wyjścia. Czas marzyć.
Dlatego postuluję zastosowanie mojej ulubionej metody Designe
Thinking. Zróbmy sobie zbiorowe, globalne warsztaty i stwórzmy wspólnie, a
także lokalnie, na różnych szczeblach i w różnych środowiskach, prototyp
lepszego świata, działającego, skutecznego i dla wszystkich. Schodząc nareszcie
z pozycji ja, do my, uruchamiając wspólne pokłady i niczym nieograniczoną wyobraźnię.
Komentarze
Prześlij komentarz